Anglia w porównaniu do Hiszpanii i Portugalii dość późno
stała się państwem – kolonizatorem. Wcześniejsze
wydarzenia na wyspach brytyjskich, tj. wojna stuletnia (1337 – 1453) oraz Wojna Dwóch Róż doprowadziły do tego, iż
Anglia samoistnie pozostawała izolowana od reszty kontynentu europejskiego.
Państwo to do tej pory nie miało tradycji żeglugi dalekomorskiej, ani też nigdy
nie poszło tropem Normanów, którzy to niegdyś wytyczyli szlak prowadzący do
„Nowego Świata”.
Patrząc na te poczynania, raczej,
antykolonialne (można dojść do takiego wniosku bez większego trudu), należy postawić
kluczowe pytanie – skąd się wziął angielski tytuł do roszczeń wobec ziem w Ameryce Północnej? No cóż, odpowiedzi nie trzeba
daleko szukać, bowiem powodem tym był nie kto inny, jak John Cabot (Giovanni
Caboto – genueński żeglarz, podróżnik), który pod koniec XV wieku zamieszkał w
Bristolu, ówczesnym głównym leżącym na zachodnim brzegu porcie Anglii), a
raczej jego propozycja złożona królowi Henrykowi VII, by poszukiwać
„angielskiej” drogi do Azji Północnej podążając ku zachodowi. I tak też się
stało, albowiem już w 1497 roku z poparciem kupców bristolskich wyruszył na
statku „Matthew” w podróż przez Atlantyk, tym samym docierając do wybrzeży
Ameryki w pobliżu Nowej Funlandii (tam, gdzie przed wiekami dopłynęli wcześniej
wspomniani Wikingowie). Odkryte na nowo ziemie wziął w posiadanie w imieniu
Korony Brytyjskiej. Po powrocie do Anglii hucznie go przywitano, bowiem powszechnie myślano, iż odkrył drogę
morską do Azji Pn. Po kilku miesiącach Cabot ponownie wyruszył tym samym szlakiem. I
od tej pory ślad po nim zaginął. Nigdy później już o nim nie słyszano. Na jakiś
czas ucichły głosy zainteresowania zamorskimi podróżni. Do czasu.
Już w połowie XVI wieku pojawiły się
czynniki, które to doprowadziły do ponownego zainteresowania zamorskimi
obszarami. Należały do nich: 1) wzrost produkcji wełny, a co za tym idzie poszukiwanie przez angielskich kupców nowych rynków zbytu; 2) pauperyzacja, tj. zubożenie społeczeństwa (zwłaszcza niższych warstw
ludności); 3) wzrost cen. Dodatkowym impulsem do zamorskich podróży było
prześladowanie protestantów a rządów Marii Tudor, która była katoliczką oraz jej sympatia pro-hiszpańska,
co nie podobało się Anglikom i to, wraz z sentymentami antyhiszpańskimi i
antykatolickimi, wzmocniło poczucie silnej więzi narodowej Anglików.
Warto też przy okazji początków
kolonializmu brytyjskiego wspomnieć o piractwie. Znamiona takie nosi wiele wypraw
oficera – Francisca Drake’a, który w latach 70-XVI wieku zdobył wiele
ton hiszpańskiego srebra, przewożonego przez Panamę, a w 1577 roku odbył słynną
podróż dookoła świata, docierając nawet do rejonu, gdzie dziś znajduje się
jedno z wielkich miast dzisiejszych USA – San Francisco (nasuwa mi się ciekawa
myśl, mianowicie skąd nazwa „Francisco”? Czyż przypadkiem nie od imienia owego
podróżnika, o którym tu mowa?) Drake w późniejszym czasie zdobył San Domingo i spalił St.
Augustine na Florydzie. Mimo, iż Anglia nie była w stanie wojny domowej z
Hiszpanią, to te „pirackie wybryki” cieszyły się poparciem królewskiego dworu
królowej Elżbiety I. W rezultacie Drake’a uszlachcono, a Johnowi Hawkinsowi z
Plymouth, który to zabieranych siłą z portugalskich okrętów murzyńskich niewolników, sprzedawał w karaibskich,
hiszpańskich koloniach, nadano herb, gdzie widniał Maur w kajdanach.
W końcu pojawiła się idea szlachcica
z Devon – Humphrey’a Gilberta, który to odebrał wykształcenie w Eton i
Oxfordzie. Głosił on następującą teorię: „zaludnić
pogańskie lub
barbarzyńskie kraje, nie będące faktycznie w posiadaniu żadnego księcia ani
narodu chrześcijańskiego”.[1]
Doprowadził on do założenia pierwszej kolonii w Nowej Funlandii, gdzie Anglia
wysłałaby swoich kolonistów, sprzedawała swoje produkty oraz poszukiwała dla siebie pożywienia (1583).
Tak więc, tym samym, można
zaobserwować, iż od końca XVI wieku istnieje jakoby podwójna osobowość
angielskiego imperium, z jednej strony rysuje się obraz kolonii handlowych, a z
drugiej ziemie, na których krzewiono chrześcijaństwo i osiedlano ludność nie
posiadającą. Ta kolonizacja stała się podobna na wzór (oczywiście w pewien
sposób) irlandzkiej.
Warto też nadmienić, że idea północno
– zachodniego szlaku jeszcze długo nie upadła. Wody Arktyki jakiś czas były
penetrowane i badane przez Anglików. Wspomnę tu o trzech ważnych odkrywcach
przełomu XVI i XVII wieku. Pierwszym z nich był John Davis, który opłynął Grenlandię i
odkrył Cieśninę nazwaną od jego nazwiska – Cieśniną Davisa. Kolejnym, z
początku XVII wieku był Henry Hudson, który odkrył zatokę (dziś Zatoka Hudsona).
Trzecim z kolei odkrywcą był William Baffin (Zatoka Baffina).
Dzieło wspomnianego już wcześniej
Gilberta, kontynuował jego przyrodni brat – Walter Raleigh (faworyt Elżbiety I,
poeta i podróżnik). Stał się on teoretykiem pewnego rodzaju imperializmu
morskiego. Miał powiedzieć: „Kto włada
morzem, włada handlem; kto włada handlem, włada bogactwem świata, a co za tym idzie – samym światem”.[2] Zorganizował
też szereg wypraw w celu założenia kolonii nazwanej na cześć królowej –
Wirginia. Pierwsza odbyła się wiosną 1584 roku poprzez Wyspy Kanaryjskie i
Karaiby pod wodzą Ralpha
Lane. Kolejna w 1585 roku, której celem była wyspa Roanoke, poznana w minionej ekspedycji, dowódcą był Richard Grenvile. Wśród tejże grupy
osadników był wysłany przez Raleigh’a jego wykładowca z Oxfordu – Thomas
Herriot, który to sporządził dość dokładny opis „nowej ziemi nazwanej
Wirginią”. Oto fragment opisu osad indiańskich:
„Ich miasta są na ogół małe
rzadko tylko położone blisko
wybrzeża
morskiego, składają się
zwykle z 10 lub 12
domostw,
czasami
widzieliśmy liczyły 30 domów (…)
zbudowane są z niewielkich
palików związanych u szczytu
podobnie jak w altanach
angielskich ogrodów (…)[3]
Tak więc z tego oto opisu wyłania
się obraz tego, co zobaczył Harriot oraz, co ujrzeli najprawdopodobniej wszyscy
ci, którzy dotarli do wybrzeży „Nowego Świata”. Z tym, że jedne plemiona indiańskie były wobec „białych” pozytywnie nastawione, a inne
wrogo, a nawet bym powiedział, że wręcz bojowo.
Jako ciekawostkę można dodać, iż losy
kolonistów z Roanoke pozostają po dziś dzień tajemnicą, czekającą na swych
odkrywców. Nie wiadomo bowiem co stało się z europejskimi mieszkańcami wyspy.
Istnieją różne teorie. Jedni sądzą, iż umarli z głodu, inni - w walkach, a pozostali uważają, że tak naprawdę przetrwali, lecz zasymilowali się z
tamtejszą ludnością tubylczą. Roanoke jest po dziś dzień znana jako „lost
colony” (zaginiona kolonia) i na pewno dla nie jednego, ale wielu literatów
oraz reżyserów będzie inspiracją w tworzeniu ich dzieł.
Podsumowując wiek XVI w kwestii
omawianej można wyciągnąć następujące wnioski: 1) próby założenia kolonii w
Ameryce przez kolonistów „Jego/Jej Królewskiej Mości Korony Brytyjskiej”
zakończyły się fiaskiem; 2) zdobyto wiele doświadczenia oraz wiedzy na temat
kultury, obyczajowości, przyrody oraz ogólnie kolonializmu w Ameryce; 3) idea
angielskiej kolonizacji na „nowym kontynencie” została dosyć szybko i szeroko
rozpowszechniona, a co za tym idzie znalazła swych gorących zwolenników. Oczywiście stało się
również popularne przekonanie o tym, iż północne wybrzeża Ameryki należą się
prawomocnie Anglii.
Przytoczyć należy krótką genezę
pierwszej trwałej kolonii angielskiej, a mianowicie – Jamestown. Osada ta
została założona w miejscu nazwanym na cześć króla Jakuba I Stuarta. Była ona
ukierunkowana na zysk, tj. czysto handlowy. Jej źródłem, jak zakładano, miały
być: 1) wydobycie złota; 2) handel z Indianami; 3) produkcja materiałów dla
marynarki brytyjskiej.
W 1607 roku do Wirginii dotarły
pierwsze statki wiozące 144 osoby.[4] Przy zakładaniu wioski nie brano pod uwagę
szerszej kolonizacji. Nie przysłano żadnej kobiety. Dopiero w 1608 roku przybył statek z nowymi 70 kolonistami, a w tym tylko z dwiema
paniami![5]
Osadnicy traktowani byli jako pracownicy Kompanii (chodzi tu oczywiście o
Kompanię Wirginii z Londynu). Praca ich oparta została na zasadzie
kolektywizmu, tzn. wszyscy mieli pracować razem na rzecz Kompanii. W ciągu trzech
pierwszych lat (1606 – 1609) sponad 900 osadników, przeżyło jedynie 60
osób.[6]
Spowodowane to było przede wszystkim chorobami (Jamestown położone było wśród
bagien), ale i też w wyniku głodu. Nawet znane są przypadki kanibalizmu.
Teraz należałoby przytoczyć przykłady pierwszych Polaków, którzy odbyli
podróż do „Nowego Świata” w służbie
angielskiej. W pracach niektórych historyków można natknąć się na hipotezę
głoszącą, że wśród członków wyprawy Waltera Raleigh’a do Wirginii w roku
pańskim 1585 miało być kilku polskich smolarzy. Jednak pierwsza udokumentowana
obecność Polaków w Ameryce Północnej, to 1608 rok. Wtedy to na pokładzie
angielskiego okrętu „Margaret and Mary” przybyli do Jamestown jako
wykwalifikowani rzemieślnicy. Longin Pastusiak (współczesny polski politolog,
historyk, lecz przede wszystkim amerykanista), mówi tak o polskich kolonistach:
„Nie znamy ich nazwisk. Znamy imiona oraz kilka szczegółów z ich pobytu w
osadzie Jamestown. Wiemy, że brali udział w walkach z okolicznymi Indianami, że uratowali
życie kapitanowi Johnowi Smithowi, który stał na czele osady, że zorganizowali pierwszy
strajk i pierwszą demonstrację na rzecz praw obywatelskich w Ameryce. Kiedy w
1619 roku Polakom odmówiono prawa głosu i prawa reprezentacji w zgromadzeniu
ustawodawczym – przerwali pracę. Strajk był skuteczny. Uzyskali nie tylko prawo
głosu, ale również prawo do posiadania własności”.[7]
Wyłania się tu obraz, jak widzimy,
pierwszych naszych rodaków na ziemi amerykańskiej, postrzeganych jako
walecznych i bohaterskich (typowych Sarmatów) oraz bojowników o prawa
obywatelskie. No cóż, szkoda tylko, że mało kto dziś o tym pamięta.
Jeśli chodzi o stosunki „białych” z „czerwonymi”,
to obecność Indian była niemałym problemem dla angielskich kolonistów. Wyższość
Anglików nad tubylcami cechowała się tym, że ci pierwsi posiadali broń palną,
choć byli uzależnieni od tych drugich, jeśli chodzi o dostawy żywności. John Smith chociaż był zainteresowany obyczajami i kulturą
Indian, to jednak poszedł śladami Corteza, będąc zwolennikiem polityki tzw. „twardej
ręki” w ich traktowaniu. Warto wspomnieć, iż w 1622 roku miała miejsce krwawa
masakra, gdzie śmierć poniosło 347 kolonistów z rąk Indian z plemienia
Powhatana.[8] Gdy
wyszły na jaw ponure statystyki śmiertelności pośród Anglików posłanych do
Wirginii oraz beznadziejny stan finansowy Kompanii, wówczas w 1624 roku król
rozwiązał Kompanię Wirginii, a kolonia została włączona pod bezpośrednie wpływy
Korony Brytyjskiej. W przeciągu 17 lat wysłano do Wirginii około 6000 osób, a w
momencie likwidacji Kompanii pozostało zaledwie blisko 1200 ludzi![9] Jest
to naprawdę ponura i tragiczna statystyka, ukazująca jak bardzo niesprzyjające
dla pierwszych Europejczyków w początkowym okresie emigracji były warunki w
Ameryce, zarówno te naturalne, jak i antropologiczne.
Kolejnym zagadnieniem, które trzeba poruszyć jest kwestia dotycząca Plymouth oraz purytanów. Mianowicie kolonia w Plymouth, u wybrzeży Nowej Anglii powstała w zupełnie innych okolicznościach niż osada Jamestown. Ojcowie Pielgrzymi, którzy dotarli tutaj w 1620 roku na statku „Mayflower” targani byli motywami religijnymi. Postrzegali oni Nowy Świat jako miejsce, gdzie istnieje możliwość wybudowania idealnego społeczeństwa protestanckiego, z daleka od świata, którym rządzą prześladowania, zło, korupcja i chaos. Takim światem – starym światem – według nich do tej pory była współczesna im Anglia. To właśnie purytanizm amerykański, tj. samodzielna emigracja osób prześladowanych w Wielkiej Brytanii odegrała wielką rolę i wpływ na kształtowanie się kultury młodego narodu, będącego mieszanką narodowościową i etniczną. Ojcowie założyciele Plymouth byli jakby można to określić – „separatystami”, którzy oderwali się od oficjalnego, państwowego Kościoła anglikańskiego. Jak już wcześniej wspomniano, w listopadzie 1620 roku (stąd w tym czasie w USA odbywa się Święto Dziękczynienia) statek „Mayflower” ze 102 pasażerami wpłynął do Zatoki Massachusetts.[10] Owi podróżnicy przeszli do historii jako Pielgrzymi (the Pilgrims). Nakazali potomkom wiarę w to, iż to oni są założycielami późniejszych Stanów Zjednoczonych. Przywódcami byli, m.in.: William Brewster, John Carver oraz William Bradford. Jeszcze przed osiedleniem, na statku Pielgrzymi uzgodnili kanon praw, zwany “Mayflower Compact”, który stanowił podstawę kalwińskiej demokracji. Oto fragment tej deklaracji:
„W imię Boże Amen, My,
których
nazwiska są niżej podpisane,
lojalni poddani naszego drogiego
Suwerena Jakuba, z Bożej łaski
Króla
Brytanii, Francji, Irlandii
Obrońcę Wiary (…)
Podjąwszy dla chwały Bożej
i postępu wiary
chrześcijańskiej
oraz honoru naszego Króla i Ojczyzny
podróż, by założyć pierwszą kolonię
w tych północnych
częściach Wirginii
(…) umawiamy się i łączymy
w obywatelskie ciało polityczne (…)”[11]
Stosunki kolonistów purytańskich z tamtejszymi Indianami z plemienia
Pawtuxet układały się dość dobrze. Pomijając jednak te kwestie, należy zwrócić
uwagę na to, iż jesienią 1628 roku istniało już kilka osad angielskich w Nowej
Anglii, lecz jednak Plymouth pozostawał tą największą. Duża liczba wiosek
powstała w Zatoce Bostońskiej. W samym Plymouth było aż 40 rodzin.[12]
Zyski (i to w cale nie małe) przynosił handel futrami bobrów z Indianami. Jego postęp doprowadził do budowy faktorii handlowych nad rzeką
Kennebec oraz na Półwyspie Cod.
Tak też właśnie wyglądają pierwsze
lata kolonializmu purytańskiego. Nie był on łatwy, lecz miał cel – zbudować
idealne społeczeństwo chrześcijańskie. Chociaż pozostawało to w sferze marzeń niejednego Ojca Pielgrzyma, to jednak utopia ta w pewnej
mierze stawała się faktem dokonanym (mniej lub bardziej).
Teraz należałoby się skupić na
początkowym okresie gospodarki plantacyjnej kolonistów angielskich. W koloniach
brytyjskich powstało kilka stref plantacyjnych: 1) strefa tytoniowa wokół
Zatoki Chesapeake; 2) strefa cukru na wyspach Indii Zachodnich; 3) strefa ryżu
indygo oraz bawełny w Karolinach oraz Georgii. Trzonem produkcji rolnej na tych
ziemiach było zmasowane produkowanie na eksport. Środkami produkcji były
głównie: ziemia, siła robocza, kapitał i przedsiębiorczość osadników. O ile z
tym pierwszym nie było większego problemu, to trzy pozostałe stanowiły jakiejś
wagi kłopot. We wczesnych koloniach rynek wewnętrzny praktycznie nie istniał i
nie mógł konkurować z eksportem.
Od momentu wprowadzenia w latach
czterdziestych XVII wieku, w wyniku spadku cen tytoniu, masowej uprawy trzciny
cukrowej, kolonie na Karaibach wytworzyły klasyczny model gospodarki
plantacyjnej. Warto wspomnieć, iż około 1680 roku plantatorzy z Barbados byli
najbogatszymi w brytyjskiej Ameryce, natomiast kolonie „cukrowe” nawet w
drugiej połowie XVIII wieku przynosiły Wielkiej Brytanii trzykrotnie większe
zyski, niżeli kolonie tytoniowe i ryżowe. Należy też wskazać tutaj na różnicę
pomiędzy wyspami, a koloniami kontynentalnymi. Na tych pierwszych utworzono
instytucję tzw. „nieobecnego właściciela” (absentee landlord), który to
mieszkał w Anglii, a wynajęci przez niego plantatorzy – zarządcy, kierowali
plantacjami. Natomiast w południowych koloniach na kontynencie, właściciele
zazwyczaj pozostawali na miejscu i osobiście kierowali interesami. Typową dla karaibskich kolonii
angielskich jednostką była sporej wielkości plantacja należąca do jednego właściciela, na
której to pracowała duża liczba niewolników – do 200 lub nawet 300[13].
Ogólnie rzecz ujmując, jeśli chodzi o angielskie kolonie kontynentalne, to aż do niepodległości USA najważniejszym produktem eksportowym był tytoń.
Dynamika wzrostu produkcji tej
rośliny była ogromna. Przykładowe statystyki porównawcze: liczba ludności w
Wirginii w latach 1624 – 1700 wzrosła czterokrotnie z około 2 500 do
Anglia pozostała wierna zasadom
merkantylizmu, dlatego też zabraniała bicia monet w koloniach, a nawet ich wwożenia do Ameryki. Z tego też powodu szeroko
rozwinięty był handel wymienny. Rozliczanie transakcji w jednostkach wagowych
tytoniu było stosunkowo łatwe i praktyczne. Pełnił dwoistą rolę – produktu i
waluty. Jeden z kolonistów nazwał go w 1698 roku: „naszym mięsem, napojem,
ubraniem i pieniądzem”.[15]
Jednostronność gospodarki i uzależnienie od wahań rynku, tak opisywał w swojej
satyrze pierwszy poeta Marylandu – Ebenezer Cooke:
„Zbyt długo, niestety tytoń
ich pracą rządził, dziś
płaczą bo rynki tracą;
Szerokie równiny i ich bujne plony
Nagradzają biedę wieśniaków
strudzonych.
Serca im truchleją, gdy ceny spadają.
lecz odwagi brak nowych
próbować zajęć (…)”[16]
W Ameryce – Nowym Świecie, Anglicy
zajmowali najpierw wybrzeże, od rzeki Hudson do Wirginii, gdzie zakładali swoje
osady, m.in. eksperymentalne Jamestown. W ich opozycji stali natomiast
Francuzi, którzy zagłębiali się w kontynent. Należałoby wspomnieć o tym, iż król Jakub I nadał dwóm Kompaniom wybrzeże kontynentu północno -
amerykańskiego od 34 do 38 stopnia i od 41 do 45 stopnia szerokości
geograficznej północnej.[17]
Natomiast w kwestii demograficznej
periodyzację imigracji do Ameryki Północnej można podzielić na cztery okresy:
1) kolonialny; 2) formowania się charakteru Republiki; 3) nowej imigracji; 4) tzw. „okres nowoczesny”. Trzeba by się przede wszystkim skupić
na pierwszym, spośród tych okresów, czyli kolonialnym.
A.W. Green w swojej „Socjology”,
twierdzi że okres kolonialny przypada na lata 1607 – 1800. Na bazie
przeprowadzonych w 1932 roku szacunków, stwierdzono iż „ponad 90 % ludności kolonialnej pochodziło z Europy północnej i
zachodniej, a w tym 64 % z Wysp Brytyjskich”.[18]
Przytoczone dane, są ważne, bo podkreślają, jak ważny, a zarazem istotny był
okres kolonialny w historii Stanów Zjednoczonych oraz w historii kolonializmu
angielskiego. To w tym czasie, jak już wyżej wspomniano, aż 64 % kolonistów,
pochodziło z Wielkiej Brytanii, stąd też można, a nawet trzeba wyciągnąć dość
śmiały wniosek, iż dzisiejsze USA mają charakter angielski (m.in. dominuje
język, część obyczajów i tradycji, etc.). Większość ludności ma pochodzenie
właśnie brytyjskie, a nie francuskie czy hiszpańskie, choć dane statystyczne
wciąż ulegają zmianom i nie jest wykluczone, że z upływem czasu zmienią się na niekorzyść potomków kolonistów angielskich.
Tak więc, okres kolonialny w
dziedzinie demografii, a ściślej ujmując w migracji, wpłynął na kształt
ludnościowy dzisiejszych Stanów Zjednoczonych. Hieronim Kubiak, tak o tym pisze: „Anglicy emigrowali do Ameryki Północnej w
sposób ciągły, choć ilościowo zmienny, od 1607 roku, tj. założenia Wirginii do
lat siedemdziesiątych / osiemdziesiątych XIX wieku, (…). Wiek XVII w
angielskiej emigracji symbolizują daty wylądowania tzw. Pielgrzymów
(„Mayflower”, 1620), osiedlenie się purytanów w Nowej Anglii (lata 1630 – 40),
założenie Marylandu, jako schroniska dla angielskich katolików, czy założenia
Pensylwanii przez kwakrów (rok 1681). Na tej podstawie – jak dodaje – twierdzi się, iż osadnictwo angielskie w siedemnastowiecznej Ameryce spowodowane zostało
głównie względami religijnymi, czy politycznymi”.[19]
Jako komentarz można stwierdzić, że
słowa profesora Kubiaka potwierdzają, iż głównymi motywami emigracji Anglików do Ameryki Pn. w XVII wieku były
względy religijne i polityczne. Jednak na podstawie wcześniejszych opisów,
można do nich dodać jeszcze czynniki gospodarczo – handlowe (poszukiwanie
rynków zbytu, etc.).
Reasumując, kolonializm brytyjski
ukierunkowany na ziemie Ameryki Północnej doprowadził do utworzenia nie tylko
strefy zbytu czy azylu dla innowierców oraz żądnych przygód podróżników, lecz
przede wszystkim do stworzenia realnie Nowego Świata – Stanów Zjednoczonych
Ameryki Północnej. Choć tak jak opisywałem w tejże pracy trudną drogę
kolonistów, opierając się m.in. na przykładzie Jamestown, tak sądzę, iż właśnie
ci koloniści nieformalnie byli już pierwszymi Amerykanami, niezależnie od tego
czy Koronie Brytyjskiej to się podobało, czy też nie.
Według mnie, kolonializm brytyjski
doby XVI wieku, a przede wszystkim XVII wieku, stanowi podwalinę, fundament pod
przyszły, już oficjalny, wolny i suwerenny naród amerykański. I tak też Korona
Brytyjska usiłowała podporządkować sobie ziemie Nowego Świata poprzez swoich
kolonistów, a ci z kolei z biegiem czasu
dążyli do usamodzielnienia i niezależności zarówno politycznej, jak i gospodarczej.
Kończąc, nasuwają się na myśl pytania
– czy gdyby Anglicy mieli jeszcze raz niepowtarzalną w historii szansę lub
okazję do założenia kolonii w Ameryce Pn. wiedząc, iż koloniści z czasem będą upominać się o swoje prawa, mknąć ku niepodległości, to czy
posłaliby swoich ludzi do Nowego Świata, czy też może nie? Czy zrezygnowaliby z akcji kolonializmu, czy
wręcz przeciwnie? Czy umieliby powstrzymać bojowników o wolność, posyłając
dodatkowe „posiłki” wojskowe czy raczej, znając krwawe liczby m.in. tzw.
„bostońskiej masakry” z 1760 roku daliby bez najmniejszego stawiania oporu
wolność kolonistom? Jak potoczyłyby się wówczas losy kolonialne Anglii? Jakie
stałyby się Stany Zjednoczone wówczas i jakby
dziś się kształtowały? Ba, wręcz jaki krąg zatoczyłby bieg historii całego
świata?
BIBLIOGRAFIA:
·
Cook
Ebenezer, E.H. Cohen, The Sot – Weed
Canon, Athens 1975.
·
Ferro Marc, Historia kolonizacji, wyd. Bellona, 1997.
·
History of the Plymouth Plantation, w: The Literature of Colonial America: Colonial Period, red. Larzer Ziff, New York 1970.
·
Green,A.W., Socjology.
An Analysis of Life In Modern Society, New York Toronto – London 1956.
·
Kubiak Hieronim, Rodowód Narodu Amerykańskiego, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1975.
·
Otwin
Sauer Carl, Sixteenth – Century North America, London 1971.
·
Pastusiak Longin, Pierwsi Polscy Podróżnicy w Stanach Zjednoczonych, Krajowa Agencja
Wydawnicza, Warszawa 1980.
·
Rozbicki Michał J., Narodziny Narodu. Historia Stanów Zjednoczonych do 1861 roku,
Oficyna Wydawnicza Interim, Warszawa 1991.
[1]
M. Ferro, Historia kolonizacji, wyd. Bellona,
1997, s. 37.
[2] Ibidem, s. 37
[3] S. C. Otwin, Sixteenth – Century North America,
[4]
M. J. Rozbicki, Narodziny Narodu. Historia Stanów
Zjednoczonych do 1861 roku, Oficyna Wydawnicza
Interim, Warszawa 1991, s. 58.
[5]
Rozbicki…, op.-cit., s. 58.
[6]
Ibidem, s. 59.
[7]
L. Pastusiak, Pierwsi Polscy Podróżnicy w Stanach
Zjednoczonych, Krajowa Agencja Wydawnicza,
Warszawa 1980, s. 8.
[8]
Rozbicki…, op.-cit., s. 63.
[9]
Ibidem, s. 64.
[10] Ibidem, s. 65.
[11] History
of the Plymouth Plantation, [w:] “The Literature of
Colonial
Ziff,
[12] Rozbicki…, op.-cit., s. 69.
[13] Ibidem, s. 102.
[14] Ibidem, s. 103.
[15] Ibidem, s. 105.
[16] E. Cook, E.H. Cohen, The Sot – Weed Canon,
[17]
Ferro…, op.-cit., s. 37.
[18] A.W. Green, Socjology. An Analysis of Life In Modern
Society,
s. 240.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz