Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 29 września 2020

EUROPA I WOJNA. CZY LATA 20-XXI WIEKU BĘDĄ WOLNE OD KONFLIKTÓW MILITARNYCH NA STARYM KONTYNENCIE?

 

Odpowiedź brzmi: zdecydowanie tak. Myśląc o wojnie jako działaniach militarnych, konflikcie zbrojnym, zaistnieje on wówczas, gdy strony konflikty zostaną wyjątkowo względem sobie zantagonizowane, a dyplomacja będąca często podstawowym sposobem rozwiązywania sporów, a także arbitraż, zawiodą.

To jak bardzo realna może być wojna, Europa i świat przekonały się stosunkowo niedawno, gdy na nowo rozgrzał do czerwoności Kocioł Bałkański, a było to w latach 90-XX wieku. Ostatnimi czasy najlepszym case study jest Ukraina, gdzie na jej wschodnich rubieżach (okręgi doniecki i ługański) zbuntowana ludność rosyjskojęzyczna wzbudziła tendencje separatystyczne podsycane przez Rosję. Z jednej strony jest to oczywiście konflikt militarny, gdzie giną ludzie, z drugiej strony, co można śmiało rzec „dziwna wojna”, hybrydowa, ponieważ oficjalnie nie ma ona charakteru ukraińsko-rosyjskiego, poziomu państwowego, a ukraińsko-ukraińska, pomiędzy władzą centralną w Kijowie a rosyjskojęzycznymi, prorosyjskimi bojownikami-separatystami. Owszem Rosja inkorporowała do swojego terytorium Krym, co samo w sobie już jest aktem wrogim wobec Ukrainy, motywując zabór tym, że Krym zawsze był rosyjski i zdecydowana większość jego mieszańców to Rosjanie bądź ludność rosyjskojęzyczna. Nie jest jednak prawdą, że Płw. Krymski był zawsze rosyjski, gdyż właściwie przechodził z rąd do rąk i stosując retorykę Kremla, takie same prawa do niego ma Turcja, mianowicie jak wiadomo z historii, Krym przez długi czas był siedzibą Tatarów.

Analizując przykład Ukrainy nie sposób stwierdzić co dalej. Jaka przyszłość czeka tereny doniecko-ługańskie, jak długo będzie ciągnąć się stan niepokoju? Pewne jednak jest, że Ukraina, słaba Ukraina, będąca w stanie wojny, jest na rękę Rosji i śmiało można postawić tezę, że tak długo będzie taki stan rzeczy w interesie Rosji, tak długo aktywni będą rosyjscy separatyści, tzw. „zielone ludziki” na wschodzie Ukrainy.

Jak widać problem separatyzmów jest wielkim wyzwaniem dla bezpieczeństwa Europy, także nowej trzeciej dekady XXI wieku. Na razie skupiając się na tym zagadnieniu, trzeba zaznaczyć, że w wielu rejonach Starego Kontynentu istnieją większe lub mniejsze problemy z separatyzmami, jak choćby w Kraju Basków, gdzie jeszcze w latach 90 ubiegłego stulecia dochodziło do krwawych zamachów terrorystycznych ze strony baskijskich independystów, stosunkowo niedawny kazus Katalonii, której duża część ludności popiera dążenia niepodległościowe ich regionu, wyraża chęć oderwania się od Hiszpanii, czy aktywna pod koniec ubiegłego wieku irlandzka IRA, dążąca do przyłączenia Irlandii Północnej, będącej integralną częścią Zjednoczonego Królestwa do Irlandii. Separatyzm irlandzki może ożyć już niedługo przy okazji pełnego Brexitu, a właściwie konsekwencji z nim związanych. Otwartą sprawą pozostaje także kwestia dążeń niepodległościowych Szkotów, którzy co pewien czas reaktywują ideę oderwania się od reszty wyspy (duże różnice kulturowe, historyczne, tradycyjne, ekonomiczne a nawet językowe, również większość Szkotów w referendum odnośnie opuszczenia UE przez WB, zagłosowała za pozostaniem we WE). Regularnie również wraca sprawa rozpadu Belgii na północną, bogatszą część – Flandrię oraz południową, biedniejszą – Walonię. Reasumując kwestię separatyzmów, są one jak najbardziej otwartym i realnym wyzwaniem dla Europejczyków nowej dekady XXI wieku.

Kolejnym nie lada zagrożeniem dla stabilności i bezpieczeństwa Starego Kontynentu są migracje, zwłaszcza te z obszarów Afryki i Azji. I nie chodzi tu bynajmniej o uprzedzenia ksenofobiczne Europejczyków, lecz o analizę sytuacji, mianowicie, większość przybywających do Europy, tzw. uchodźców, to faktycznie migranci zarobowi, przeważnie mężczyźni w sile wieku, muzułmanie, tworzący własne getta w krajach swojej destynacji, nie chcący się integrować z lokalnymi społecznościami. Często są to ludzie zradykalizowani poprzez ideologię islamu fundamentalistycznego, przypadki ciężkie do resocjalizacji na modłę europejską. To wszystko powoduje niemałe zamieszanie i silne antagonizmy między nimi  a ludnością tubylczą. Jak najbardziej niekontrolowana imigracja może stać się zarzewiem przyszłych konfliktów i wzbudzenia faktycznych nastrojów ksenofobicznych, rasistowskich i antyislamskich, a przez to wzmocnić radykalne prawicowe ruchy i partie, choćby w Niemczech. Wyobraźmy sobie dwa środowiska – radykałów muzułmańskich  i radykalnej prawicy, które stają na przeciw siebie, i już mamy gotową wojnę, może nie ogólnoeuropejską, ale lokalną już tak.

Następnym zagrożeniem, o którym należy wspomnieć, jest terroryzm. Temat ten nie rzadko łączony bywa z niekontrolowaną imigracją fundamentalistów afrykańskich i arabskich do Europy. I słusznie, co udowodniły krwawe zamachy ostatnich 20 lat na Starym Kontynencie. Działania terrorystów też są formą wojny, wojny przeciwko cywilizacji europejskiej, wartościom i religii chrześcijańskiej oraz przede wszystkim niewinnym, cywilnym ofiarom.  Należy uznać, że świat nie będzie wolny od tego typu zagrożenia w najbliższej dekadzie. Zawsze znajdzie się jakiś szaleniec, który wykorzysta okazję, choćby poluzowanie rygorów bezpieczeństwa w danym miejscu i czasie, aby dokonać zamachu.

Przedostatnią kwestią jaką należy poruszyć, właściwie sprawą najnowszą, jest Białoruś. Tam sytuacja układa się nieco inaczej niż w przypadku Ukrainy. Jest niespokojnie, po dziś dzień od pierwszej dekady sierpnia, odbywają się protesty ludności domagającej się ustąpienia dyktatora, ale reżim Łukaszenki wydaje się pewny swojego, mając za plecami (a raczej ponad sobą) silnego protektora w postaci prezydenta Federacji Rosyjskiej, Putina. Białorusini, co warto jednak zaznaczyć, nie są ani proeuropejscy ani prorosyjscy (choć poprzez związek z FR wydają sie w sposób racjonalny być bliżej Rosji). Oni po prostu dążą do wolnych, uczciwych wyborów, demokratyzacji życia publicznego, unowocześnienia gospodarki, a przez to polepszenia własnej egzystencji bytowej. Ewentualna destabilizacja Białorusi byłaby poważnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa całej Europy, pokazałoby to, że tuż za wschodnią granicą UE dwa państwa – Ukraina i Białoruś są zdestabilizowane, co finalnie może zakończyć się upadkiem tych dwóch organizmów państwowych (w skrajnej sytuacji, co jednak autor tekstu poddaje w wątpliwość).

Ostatnim punktem wystąpienia jest zagrożenie jakie niesie za sobą imperialna polityka Władimira Putina w zderzeniu z NATO. Federacja Rosyjska po wsparciu udzielonym prorosyjskim separatystów w okręgach donieckim i Ługańskim, a przede wszystkim po zajęciu integralnej części Ukrainy, tj. Krymu, postrzegana jest jako agresor łamiący prawo międzynarodowe. Należy więc postawić tezę, że im silniejsze będzie NATO na flance wschodniej, tym ostrożniejsze będą ruchy militarne rosyjskiego przywódcy. Owszem czy to Ukraina czy Białoruś nie są członkami Partnerstwa Transatlantyckiego, co więcej uznawane są za odwieczną rosyjską strefę wpływów, tzw. ruski mir przez Kreml. Stąd posunięcia Putina są tutaj bardziej elastyczne i pewne. Oczywiście to nie oznacza, że kraje bałtyckie czy Polska są wolne od zagrożenia rosyjskim imperializmem. Dlatego też, nie można mieć żadnych wątpliwości, że w dalszym ciągu będzie mieć miejsce polaryzacja na linii Moskwa – Zachód. Ostatnie otrucie nowiczokiem najpoważniejszego rywala w wyborach prezydenckich, Aleksieja Nawalnego, dodatkowo zaostrzyło stosunki, m.in. Wielką Brytanią i Niemcami a Rosją. Wątpliwe jednak jest, aby doszło do konfliktu zbrojnego na szeroką skalę między Europą Zachodnią a Federacją Rosyjską, i to jeszcze przy użyciu pocisków nuklearnych. Aczkolwiek jak najbardziej prawdopodobna jest wojna hybrydowa, przy pomocy tzw. zielonych ludzików, ingerowanie w procesy wyborcze w niektórych państwach, tak aby wygrywali kandydaci przychylni polityce putinowskiej, choćby w kontekście dokończenia gazociągu Nord Stream 2. Nie jest tajemnicą, że Rosja jest w stanie prowadzić cyberwojnę, a skoro tak to i być może zakłócać procesy wyborcze w poszczególnych krajach w przyszłości? Być może to będzie nową, poważną strategią wojenną? Zobaczymy, czas pokaże.

Reasumując, Stary Kontynent w nowym dziesięcioleciu  z zupełną pewnością będzie bombardowany całą masą wyzwań i zagrożeń konfliktami zbrojnymi, o ile nie na skalę kontynentalną, to zapewne regionalną. Wszystkie wymienione problemy od separatryzmów, po migracje obcych kulturowo Europejczykom ludności, terroryzm i zapędy imperialne Rosji, będą wciąż istnieć. Jedne co prawda będą przygasać, tlić się, a inne uaktywniać. Czas wyjaśni czy w latach 20 – XXI wieku Europa wkroczy na ścieżkę działań militarnych, czy pozostanie w okresie względnego spokoju.

 

Piotr Żak (Uniwersytet Jagielloński)



Piotr Żak – rocznik 1990, magister stosunków międzynarodowych (Uniwersytet Jagielloński) oraz magister amerykanistyki (Uniwersytet Jagielloński), oba tytuły uzyskane w 2014 roku. Zainteresowania naukowe: historia, dyplomacja, prawo międzynarodowe publiczne oraz teologia. Planowany doktorat w zakresie nauk społecznych, stricte stosunków międzynarodowych. W wolnych chwilach: podróże, fotografia przyrody oraz bieganie i jazda na rowerze. Członek Związku Strzeleckiego „Strzelec” Równość Wolność Niepodległość. Numer ORCID: https://orcid.org/0000-0002-9145-2816.

AMERYKAŃSKA POLITYKA ZAGRANICZNA W XVIII WIEKU – OD ZAKOŃCZENIA WOJNY O NIEPODLEGŁOŚĆ DO 1800 ROKU

 

Po zakończeniu wojny o niepodległość w 1783 roku Stany Zjednoczone stanowiło 13 luźno powiązanych stanów (dawnych kolonii brytyjskich). W czasie gdy toczyły się w Paryżu negocjacje z Brytyjczykami na temat zakończenia wojny, ustawodawcy w USA (Kongres Kontynentalny) stworzyli nowy rząd – Artykuły Konfederacji. Miało to miejsce 15 listopada 1777 roku. Jednakże Artykuły Konfederacji i Wieczystej Unii weszły w życie dopiero po ich przyjęciu przez 13 stanów, czyli 1 marca 1781 roku.


Stosunki z czołowymi państwami w czasie Konfederacji 

Mocarstwa europejskie były zadowolone, iż młode państwo zajęte było własnymi sprawami wewnętrznymi i nie zagrażało ich interesom. Po zakończeniu wojny o niepodległość w USA, ujawniły się dwie tendencje: 1) ekspansjonistyczne oraz 2) odśrodkowa zmierzająca do stworzenia na obszarze Stanów kilku niezależnych państw, co oczywiście groziło rozbiciem młodej republiki.

Jednakże należy postawić kluczowe dla tematu pytanie – jakie było zadanie konfederacji na polu polityki zagranicznej? Najważniejszym oczywiście było zbudowanie przyjaznego klimatu dla młodego państwa w jego kontaktach z zagranicą. Nie mniej ważne było także stworzenie korzystnych warunków dla handlu międzynarodowego, jakże niezbędnego dla zapewnienia sprzyjających warunków rozwoju gospodarczego.  W okresie kolonialnym handel w dużej mierze zmonopolizowany był przez Anglię. Oczywiste jest, iż w czasie rewolucji amerykańskiej stosunki z Koroną zostały zerwane (w tym i handlowe).

Pierwszym krajem, z którym USA zawarły układ po wojnie o niepodległość, była Szwecja. Został on podpisany przez Benjamina Franklina 3 kwietnia 1783 roku. Należy postawić pytanie – co ciekawego mieściło się w tym akcie? Zawierał on klauzulę, która przewidywała, iż w razie wojny, w czasie gdy obydwa państwa zachowają neutralność, będą wzajemnie konwojowały swoje statki.[1]

Ogólnie rzecz biorąc, pojawiły się instrukcje, tzn. na jakich warunkach USA gotowe były zawrzeć układy handlowe z innymi krajami. Część historyków plan ten określa jako „plan 1776 r.”, a inni jako „plan 1784 r.” Jakie były podstawowe założenia tych instrukcji?

1) Zakaz konfiskowania statków przez okręty kaperskie w wypadku wojny między stronami. 2) Towary pochodzące z kontrabandy miały być zakupione, a nie konfiskowane. Są to dwie główne podstawy, stanowiące fundament owych instrukcji.

Warto wspomnieć, iż dość długo przetrwał układ handlowy z Prusami (od 1785 roku aż do I wojny światowej). Jednakże nie traktaty handlowe ze Szwecją, Prusami, czy innymi potęgami europejskimi były najważniejsze. Kluczowe w stosunkach handlowych było bowiem to, aby przywrócić normalną wymianę dóbr z Anglią. Dodatkowo Korona dosyć niechętnie godziła się na poselstwo przedstawicieli dyplomatycznych ze Stanami Zjednoczonymi, wciąż mając nadzieję na odzyskanie władzy nad dawnymi 13 koloniami.

Pomiędzy Anglią a USA istniało wiele problemów, które rzutowały na chłód dyplomatyczny we wzajemnych relacjach. Część z nich wynikała z niezrealizowanych postulatów traktatu pokojowego z 1783 roku. Dotyczyły one m.in. 1) Sporu granicznego 2) Długów z okresu kolonialnego 3) Traktowania angielskich lojalistów w USA. Amerykanie oskarżali Koronę o to, że odmawia ewakuacji obszarów, które zgodnie z układem paryskim należały do USA. Tak naprawdę chodziło tu o kilka posterunków granicznych mieszczących się na obszarze Stanów Zjednoczonych, między jeziorami Champlain a Górnym, a w których to stacjonowały garnizony wojsk brytyjskich. Dlaczego jednak Brytyjczycy nie chcieli opuścić fortów? Trudno odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie, istnieją bowiem różne stanowiska, wśród których można znaleźć i takie, że: 1) Anglicy kierowali się interesem ekonomicznym (m.in. handel drogimi futrami) 2) Zatrzymali forty dla celów strategicznych i kontrolnych.

Trudne także były stosunki Konfederacji z Królestwem Hiszpanii. Gdy Amerykanie rozpoczęli proces kolonizacji zachodnich obszarów Ameryki, wówczas narosła wrogość Hiszpanii, która to zajmowała ogromne tereny na południowym – zachodzie, uważając je za własne terytorium. Pojawiły się też tarcia w sprawie żeglugi na rzece Missisipi. Niestety w czasie trwania konfederacji, mimo licznych zabiegów stosunki pomiędzy oboma krajami nie zostały znormalizowane.

Jakie więc były stosunki młodej republiki z Francją? W 1778 roku, jeszcze w czasie wojny o niepodległość, zawarto układ sojuszniczy z monarchią francuską. Głosił on, iż Francja będzie gwarantem nienaruszalności terytorium Konfederacji, w granicach istniejących w momencie zawieszenia broni z Anglią. Francuski minister spraw zagranicznych, Vergennes, uważał że w interesie Francji leży utrzymanie amerykańskiej Konfederacji, słabej i zależnej od Francji. Układ o sojuszu i handlu USA z Francją z 1778 roku nie dotyczył jednak wielu spraw, takich jak: zagadnienia konsularne, przywileje, immunitety, zobowiązania, itp.

W 1782 roku, już oficjalnie po wejściu w życie Artykułów Konfederacji, Franklin i Vergennes opracowali wspólnie projekt konwencji konsularnej, ale ponieważ nie była ona korzystna dla Stanów Zjednoczonych (bowiem francuscy konsulowie mieli korzystać między innymi z całkowitego immunitetu w USA, tj. nietykalność budynków, osób i dokumentów konsularnych), nie weszła w życie. Konwencja ta godziła już w samą istotę młodego państwa amerykańskiego, podkreślając suwerenność 13 stanów i posługując się terminem „Trzynaście Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej”, zamiast określenia „Stany Zjednoczone Ameryki Północnej”.

W 1788 roku wynegocjowano nowe porozumienie, które ratyfikował Senat w myśl nowej konstytucji federalnej. Warto podkreślić, iż był to pierwszy układ, który Senat USA ratyfikował. Konwencja m.in. głosiła, że sprawy cywilne leżą w jurysdykcji konsula.

 

Dyplomacja na mocy Artykułów Konfederacji

W czasie gdy w Paryżu toczyły się negocjacje z Brytyjczykami na temat zakończenia wojny, ustawodawcy w Stanach Zjednoczonych stworzyli nowy rząd – Artykuły Konfederacji. Dzisiejszy Departament Stanu rozpoczął swą działalność 10 stycznia 1781 roku, jako Departament Spraw Zagranicznych. Wkrótce po aprobacie rezolucji, Kongres wybrał Roberta R. Livingstona z Nowego Jorku na pierwszego sekretarza ds. zagranicznych.

Wiele amerykańskich osobistości życia publicznego służyło na mocy Artykułów Konfederacji jako wysłannicy do innych państw.

John Adams w Holandii (w latach 1780 – 1784, Haga; wcześniej bowiem w latach 1778 - 1779 przebywał w Paryżu), z którym wiąże się ciekawa historia. W 1777 roku, Sir Joseph Yorke, ambasador brytyjski w Holandii zażądał, by gubernator Johan de Graaff został zwolniony za to, że pozdrowił (uznając ją tym samym) flagę USA. John Adams pamiętał o tym wydarzeniu z opowieści i ze szczególną satysfakcją usłyszał w kwietniu 1782 roku deklarację uznania niepodległości USA przez Holandię, co uznał za największy sukces w życiu: "Jedno, dzięki Bogu jest pewne; udało mi się podnieść amerykański sztandar w Hadze. Niech więc łopocze i powiewa w triumfie nad Sir Josephem Yorke i brytyjską pychą".[2] Następnie Adams pełnił służbę w randze ministra w Londynie (w latach 1785 – 1788), gdzie był dość niesympatycznie przyjęty.

Thomas Jefferson we Francji (7 maja 1784 mianowano go ministrem pełnomocnym we Francji, by pomógł Benjaminowi Franklinowi i Johnowi Adamsowi w zawarciu układów handlowych i konsularnych z państwami Europy. 10 marca 1785 został, wespół z Franklinem, posłem Stanów Zjednoczonych w Paryżu, gdzie przebywał do 1789 roku).

John Jay w Hiszpanii (w latach 1779-1782 pierwszy minister-rezydent USA w Hiszpanii. Prowadził rozmowy z hiszpańskim politykiem i dyplomatą Diego de Gardoqui w sprawach dostarczania broni i sprzętu Amerykanom z Hiszpanii).

Urzędujący w randze Sekretarza Spraw Zagranicznych Livingston, po 19 miesiącach służby napełnionej frustracją wynikającą ze słabości i nieudolności Artykułów Konfederacji, które to rozproszyły władzę polityki zagranicznej, poskarżył się, w rezultacie czego został pozbawiony możliwości działania. Następcą Livingstona został mianowany inny Nowojorczyk, John Jay, który objął swój nowy urząd 7 maja 1784 roku.Jednakże i on uważał swoją pracę za frustrującą.

W czasie narodowej debaty nad tym, czy przyjąć projekt nowej konstytucji z 1787 roku, John Jay , wysłannik do Hiszpanii i drugi Sekretarz ds. Zagranicznych, zawarł krytyczne uwagi w swoim opracowaniu odnośnie prowadzenia polityki zagranicznej przez Kongres, na mocy Artykułów Konfederacji. Twierdził on, iż Kongres ma prerogatywy odnośnie prowadzenia polityki zagranicznej, lecz nie potrafi ich wykorzystać w sposób właściwy w praktyce.

Podczas gdy „ministrowie” załatwiali urzędowe sprawy kraju, inni urzędnicy znani jako „konsulowie” załatwiali dla Amerykanów interesy zagraniczne. Chociaż już w 1778 roku zawarto wcześniej wspomniany traktat z Francją, dostarczony na spotkaniu urzędników konsularnych, to jednak żaden amerykański konsul nie rozpoczął swojej służby aż do 1781 roku.

Thomas Barclay z Pensylwanii został mianowany konsulem we Francji, 2 października 1781 roku, zastępując Williama Palfrey’a, który to zaginął na morzu w drodze do urzędu. Z kolei, na początku 1786 roku Kongres mianował Samuela Shaw’a, jankeskiego kupca, którego statek „Cesarzowa Chin” właśnie powrócił z udanej wyprawy handlowej na Daleki Wschód, konsulem przy zachodnio – chińskim porcie handlowym o nazwie Kanton.

Podsumowując okres Konfederacji 1781 – 1789 (Artykuły Konfederacji i Wieczystej Unii - Articles of Confederation and Perpetual Union, zostały uzgodnione przez Kongres Kontynentalny 15 listopada 1777 roku i weszły w życie 1 marca 1781 roku, gdy zostały ratyfikowane przez wszystkie trzynaście stanów, które przyjęły nazwę Stanów Zjednoczonych Ameryki; były fundamentem funkcjonowania Konfederacji), historycy dyplomacji amerykańskiej, uważają go za bardzo burzliwy i kryzysowy. Dyplomacja młodego państwa nie posiadała wówczas jeszcze, ani doświadczenia, ani przede wszystkim środków materialnego poparcia. Ponadto młode państwo było targane wewnętrznymi sprzecznościami i otoczone zewsząd nieprzyjaznymi państwami. Warto dodać, iż wewnątrz kraju ukształtowały się dwie grupy gospodarcze. Jedna oparta na handlu i żegludze z pewnym poparciem plantatorów, druga – farmersko- rolnicza. Pierwsza miała oparcie głównie w północno – wschodnich stanach, a druga w południowo – zachodnich. To, co nas interesuje, tj. w polityce zagranicznej konfederacji, interesy grupy handlowo – żeglugowej były lepiej reprezentowane. Jej przedstawicielem był dobrze znany – John Jay.

 

Dyplomacja USA na mocy Konstytucji

Należałoby wreszcie postawić pytanie – jak kształtowały się sprawy polityki zagranicznej w świetle konstytucji federalnej? Konstytucja USA (Constitution of the United States of America), pierwsza na świecie konstytucja, została podpisana przez 39 z 42 obecnych wówczas na konwencji filadelfijskiej przedstawicieli, 17 października 1787 i później ratyfikowana przez specjalne konwencje w każdym z 13 stanów. Weszła w życie 4 marca 1789. Została ona tak zaprojektowana, aby naprawić mankamenty tkwiące w Artykułach Konfederacji. Odpowiedzialność za sprawy zagraniczne przypisano rządowi federalnemu (Federal Government). I tak też, Artykuł II, Sekcja 2 Konstytucji daje Prezydentowi moc zawierania traktatów, ale za radą i zgodą Senatu. Właściwie, klauzula zastrzegła, że 2/3 senatorów będzie musiało zatwierdzić jakikolwiek traktat wynegocjowany przez organ wykonawczy. Prezydent dodatkowo, na mocy Konstytucji, zyskał prawo mianowania ambasadorów, ministrów i konsulów, lecz także za aprobatą Senatu. Natomiast ciało ustawodawcze zachowało prawo wypowiadania wojny i tak samo ważne prawo przydzielania pieniędzy z budżetu krajowego na cele wojenne. Aczkolwiek z prawem wypowiadania wojny jest tak, że zastrzeżono je dla Kongresu, a prawo zawierania pokoju dla Prezydenta i Senatu.

Konstytucja nie dawała jednak przewagi egzekutywie nad legislatywą w prowadzeniu polityki zagranicznej, chociaż pierwsi Prezydenci USA nad ustaleniem takowego precedensu pracowali. Nalegał na to między innymi Thomas Jefferson, określając prezydenta „jedynym kanałem łączności pomiędzy krajem a innymi narodami”.[3]

Prezydent nie mógł jednak sam zarządzać sprawami polityki zagranicznej. 19 maja 1789 roku James Madison zaproponował utworzenie Departamentu Spraw Zagranicznych    pod przewodnictwem Sekretarza Stanu do Spraw Zagranicznych. Odkąd Departament Spraw Wewnętrznych nie miał zbyt dużo pracy, Kongres przydzielił krajowe obowiązki nowo powstałemu Departamentowi Stanu. 21 lipca 1789  Kongres przyjął ustawę, na mocy której powstał Departament Spraw Zagranicznych, co prezydent Jerzy Waszyngton zatwierdził w 6 dni później, jako pierwszy urząd federalny powstały w USA. We wrześniu tego samego roku zmieniono nazwę na Departament Stanu. Sekretarz omawianego Departamentu nie jest odpowiedzialny przez Kongresem. Kierownictwo Departamentu Stanu, sekretarz i jego zastępcy, otrzymują stanowiska z tzw. nominacji politycznych (zasada, gdy zmienia się władza, to zmienia się cały personel).

John Jay, początkowo wyznaczony na Sekretarza Spraw Zagranicznych w czasach Artykułów Konfederacji, kontynuował swój urząd do 1790 roku. George Washington już jako prezydent, natychmiast mianował T. Jeffersona, pierwszym Sekretarzem Stanu, czasów już konstytucyjnych. Rozpoczął on piastowanie powierzonego mu urzędu od 22 marca 1790 roku.

Jefferson jako Sekretarz Stanu, odczuł odrazę do intryg i ostentacji europejskich sądów,ale jako doświadczony amerykański dyplomata, zdawał sobie sprawę, że jeśli Stany Zjednoczone miały być poważnie brane pod uwagę na arenie międzynarodowej, to musiały przyjąć jakieś europejskie praktyki dyplomatyczne. Jefferson przeprowadził rozróżnienie pomiędzy służbą dyplomatyczną, stosunkami politycznymi z obcymi krajami, a służbą konsularną, zajmowaniem się też sprawami handlowymi i potrzebami amerykańskich obywateli za granicą.

Pomimo znacznych ograniczeń pod względem budżetowym i kadrowym, Stany Zjednoczone stosunkowo szybko osiągnęły niezwykłą ilość triumfów w polityce zagranicznej we wczesnych latach młodej republiki. Jeszcze przed 1791 rokiem misje dyplomatyczne zostały założone w pięciu krajach europejskich: Anglii, Hiszpanii, Francji, Holandii i Portugalii. Natomiast przed 1792 rokiem, istniało 16 konsulatów amerykańskich, głównie w Europie. Konsulowie nie pobierali wynagrodzeń, lecz żyli z opłat, które naliczali za swoją służbę. Ponieważ ich dochód był tak niepewny, konsulowie często przez wiele lat służyli w tym samym miejscu. Jeden konsul w La Giaura w Wenezueli, został zdymisjonowany za to, jak określono, iż „nie jeden komunikat” został dostarczony do USA dopiero po 7 latach. Wkrótce Kongres poprawił prawo wymagające, by konsulowie i wicekonsulowie byli amerykańskimi obywatelami, a niekiedy cenieni obywatele obcego kraju byli mianowani wicekonsulami.

Co do stylu amerykańskiej dyplomacji, to śledząc wczesną praktykę Benjamina Franklina, przedstawiciele USA, tradycyjnie nosili bezpretensjonalną odzież i przyswoili proste maniery. Thomas Jefferson szczególnie sprzeciwiał się nadmiernej ceremonii i sztywnemu protokołowi. Z kolei personel służby zagranicznej za czasów prezydentury Jeffersona, składał się z: 1) Kierownika biura, który fizycznie pisał całość korespondencji dyplomatycznej; 2) Trzech innych urzędników; 3) Jednego tłumacza; 4) Posłańca.

Krajowy budżet Departamentu Stanu na 1790 rok, nie wliczając kosztów zatrudnienia personelu zagranicznego, wynosił 7,961 dolarów. Liczba ta zawierała koszty drewna na opał i materiałów piśmiennych. Sobie Jefferson płacił 3.500 dolarów. Jednakże Całkowite wydatki zarówno wewnątrz krajowe, jak i zagraniczne wg. stanu na 1791 rok wyniosły 56,600 dolarów.[4]

W 1796 roku w mowie pożegnalnej (Farwell Address), prezydent G. Washington argumentował, że Europa ma własne interesy, rozbieżne z interesami Stanów Zjednoczonych. Określił, że USA mają prawo do zawierania przymierzy z kim tylko chcą i na jak długo będą mieli na to chęci, gdyż mają do tego pełną wolność.

Chociaż T. Jefferson miał odmienny polityczny punkt widzenia od G. Washington’a, to jednak zgadzał się z nim w tym, iż izolacja i neutralność są najlepszym kursem korzyści dla Stanów Zjednoczonych. Jefferson w swoim przemówieniu inauguracyjnym (prezydenckim) w 1801 roku, mówił: „Pokój, handel i szczera przyjaźń z wszystkimi narodami, nie oplątując przymierza z żadnym”.[5]


Stosunki USA z innymi państwami po wejściu w życie Konstytucji

Stosunki USA z Wielką Brytanią nadal nie należały do najlepszych, by nie powiedzieć że były złe. W dniu 30 września 1794 roku Jay przedłożył Grenville’owi (angielskiemu dyplomacie i politykowi) projekt układu, spisany na podstawie dotychczasowych rozmów. W projekcie tym znalazły się m.in. klauzule zakazujące angażowania Indian w wypadku wojny między USA a Anglią, klauzule przewidujące demilitaryzację Wielkich Jezior oraz granicy amerykańsko – kanadyjskiej. Żadna z tych klauzuli nie znalazła się jednak w końcowym tekście traktatu. Natomiast ustalono, że: 1) Amerykanie nadadzą Wielkiej Brytanii klauzulę największego uprzywilejowania 2) Indianie otrzymają prawo wolnego przemieszczania się oraz handlu pomiędzy USA i Kanadą 3) Stany Zjednoczone spłacą brytyjskie długi zaciągnięte przed wojną opiewające na sumaryczną kwotę 600 tys. funtów 4) Brytyjczycy zakończą okupację niektórych fortów, które miały należeć do USA, między innymi Fort Detroit (co zostało urzeczywistnione w 1796). Układ podpisano ostatecznie 19 listopada 1794 roku. Pewne jest, że przez wejście w życie tego dokumentu zwanego „układem Jaya” lub „Traktatem Londyńskim”, konflikt z Koroną brytyjską został zażegnany na jakiś czas (do 1812 roku).

Natomiast z dyplomatycznych problemów francusko–amerykańskich, które Prezydent Washington przejął po okresie Konfederacji, najważniejszym z nich był problem handlu, ale i później neutralności USA oraz działalności francuskiej floty wojennej na Oceanie Atlantyckim i obecność Francji w dolinie rzeki Missisipi. Poważnym problemem we wzajemnych relacjach były także stosunki amerykańsko – brytyjskie. Po wybuchu wojny angielsko–francuskiej 1 lutego 1793 roku, rząd Francji oskarżył administrację prezydenta Washingtona o sympatie probrytyjskie. Stosunki pomiędzy obu krajami uległy ochłodzeniu i to w znacznym stopniu. Sojusz amerykańsko – francuski został przez to dosyć mocno nadszarpnięty. Washington, tuż przed ustąpieniem ze stanowiska w 1797 roku przesłał specjalne orędzie do Kongresu, w którym dokonał całościowego przeglądu stosunków amerykańsko–francuskich. Orędzie to mające 100 stron, było odpowiedzią na kampanię francuską oskarżającą USA o zaniedbywanie stosunków z Francją.

W 1800 roku zawarto nowe porozumienie, na podstawie którego USA i Francja udzieliły sobie wzajemnie klauzuli największego uprzywilejowania (KNU). Nowy układ napotkał jednak sprzeciw federalistów w Senacie. Ostatecznie jednak Senat przyjął ów układ z francuskimi poprawkami rok później. Najważniejsze było jednak, iż porozumienie to przywróciło względny pokój w stosunkach amerykańsko – francuskich. Działo się za prezydentury Johna Adamsa (1797 – 1801) i u progu prezydentury Thomasa Jeffersona.

Stosunki z Hiszpanią. W okresie, gdy Prezydentem USA był Washington, dyplomacja amerykańska najwięcej uwagi poświęciła stosunkom z Anglią i Francją, choć stosunki z Hiszpanią także miały priorytetowe znaczenie. W rezultacie traktatu pokojowego z Anglią   z 1783 roku, zachodnia granica USA opierała się na rzece Missisipi, a na południu  na 31 równoleżniku. Stosunki z Królestwem Hiszpanii zostały uregulowane w tzw. „Traktacie Pickney’a”, znanym także jako „Traktat Z San Lorenzo” lub „Traktat Madrycki”, podpisanym w Eskurialu 27 października 1795 roku, a w lutym 1796 poddany pod rozpatrzenie Kongresu USA, przyjęty przezeń 7 marca. Ratyfikowany przez Hiszpanię 25 kwietnia 1796 roku. Ogłoszony 3 sierpnia 1796. Jego sygnatariuszami byli: pierwszy minister hiszpański Manuel de Godoy i poseł nadzwyczajny USA w Hiszpanii Thomas Pinckney. Traktat dotyczył przyjaźni między obu narodami i regulacji granicy Georgii (USA) z hiszpańską Florydą. Hiszpania przyznała również USA prawo do dóbr depozytowych dla przeładunku do Nowego Orleanu. Hiszpania ustępstwa te przyznała Stanom, nie ze strachu przed militarną siłą USA, ale z niepokoju wynikającego z ówczesnej sytuacji dyplomatycznej. Hiszpania była bowiem rywalką Wielkiej Brytanii. Dostrzegła też ona narastający związek pomiędzy USA i GB („Traktat Jaya”), dlatego też dążyła do utrzymania równowagi, przez budowanie pozytywnych stosunków z USA.

Podsumowując, stosunki młodego państwa amerykańskiego z innymi krajami stopniowo stawały się coraz lepsze. Wiadome jest, że nie wszystkim na rękę była neutralność i izolacja USA na arenie międzynarodowej pod koniec XVIII wieku, choć generalnie przyjmowano ten kurs polityki Stanów dość pozytywnie. Na pewno można wyciągnąć następujące wnioski wynikające z powyższej analizy: 1) Królestwo Wielkiej Brytanii dość niechętnie dążyło do nawiązania stosunków dyplomatycznych ze Stanami Zjednoczonymi, albowiem wciąż miało nadzieję na powrót ziem amerykańskich w granice swojego Imperium. 2) Zarówno Francja, jak i Hiszpania dążyły do jak najlepszego utrzymania relacji z USA, bowiem tylko taka polityka mogła zapewnić równowagę sił na kontynencie amerykańskim i generalnie zagwarantować względny pokój. 3) Francja była najprzedniejszym i możliwie najlepszym sojusznikiem USA już od czasów amerykańskiej wojny o niepodległość. 4) Stany Zjednoczone poprzez rywalizację między Anglią, Francją i Hiszpanią, głównie zyskiwały (np. gwarancje pokojowe, ziemie, etc.). 5) Nie można w sposób definitywny rozdzielić trzech okresów w historii USA, tj. wojny o niepodległość, czasów konfederacji i okresu po wejściu w życie konstytucji.


BIBLIOGRAFIA:


1.      Pastusiak L. Dyplomacja, Stanów Zjednoczonych XVIII – XIX wiek, PWN,  Warszawa 1978.

 

2.      http://pl.wikipedia.org/wiki/John_Adams

 

3.      http://history.state.gov/departmenthistory/short-history/foundations

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 



[1] L. Pastusiak Dyplomacja, Stanów Zjednoczonych XVIII – XIX wiek, PWN, Warszawa 1978, s. 48.

[3] A short history of the Department of State [w:] “U.S. Department of State Office of the Historian”; http://history.state.gov/departmenthistory/short-history/foundations (kwiecień 2012).

[4] Ibidem (kwiecień 2012).

[5] Ibidem (kwiecień 2012).



Piotr Żak – rocznik 1990, magister stosunków międzynarodowych (Uniwersytet Jagielloński) oraz magister amerykanistyki (Uniwersytet Jagielloński), oba tytuły uzyskane w 2014 roku. Zainteresowania naukowe: historia, dyplomacja, prawo międzynarodowe publiczne oraz teologia. Planowany doktorat w zakresie nauk społecznych, stricte stosunków międzynarodowych. W wolnych chwilach: podróże, fotografia przyrody oraz bieganie i jazda na rowerze. Członek Związku Strzeleckiego „Strzelec” Równość Wolność Niepodległość. Numer ORCID: https://orcid.org/0000-0002-9145-2816.

KIEDY ZACZNIE SIĘ WOJNA... [SCENARIUSZE I KONTEKST RELIGIJNY]

Kiedy zacznie się wojna pomiędzy światowymi mocarstwami, np. między USA a Chinami, USA a Rosją, Rosją a Chinami, wówczas będzie to szybko, z...